Megalotniska po polsku czyli o zaczynaniu od końca - Gdynia Kosakowo
Jest w Polsce pięknie położone lotnisko, Oksywie,
Kosakowo, Gdynia (wybór nazwy należy do czytelnika). Długi, szeroki pas,
nad Zatoką Pucką, z pięknym widokiem na półwysep helski. W słoneczny
dzień, przy odrobinie vertigo, można na podejściu przez pomyłkę przejść
na komunikację po francusku. Problem polega na tym, że aby znaleźć się
na tym podejściu trzeba być w mundurze i dysponować F-16. A przecież
miało być inaczej.
W lutym 2014 r. Komisja Europejska podała do publicznej wiadomości swoją
decyzję w sprawie dofinansowania przez samorząd projektu
przekształcenia lotniska, wraz ze szczegółowym uzasadnieniem. Lektura
długa i męcząca. Ale jak się przetłumaczy na język zrozumiały dla
normalnego człowieka, to wnioski Komisji są następujące: pewnego dnia
ktoś zamiast udać się do chirurga plastycznego, wymyślił że zbuduje
lotnisko, dla dobra regionu i z pieniędzy regionu.
Zebrał większą grupę osób, która uznała, że to świetny pomysł. Wspólnie
uzgodnili, że jak już budować to od razu porządnie. Zatrudnili
renomowanych doradców i powiedzieli im, że byli już w Dubaju i wyszło,
że się da. Też nad wodą, a że nie ma pustyni to będzie nawet łatwiej.
Doradcy z przerażeniem stwierdzili, że pomysł nie tylko jest, ale zdążył
już pochłonąć worek pieniędzy. Ale że zadaniem doradcy jest klientowi
pomóc w każdej sytuacji (wiem coś o tym), zabrali się do ciężkiej
roboty.
Unia Europejska, aby uzasadnić swoje istnienie, musi kreować masę
regulacji, z których większa część nie ma sensu, a ta mniejsza często
też. Jeżeli jednak nie mamy zamiaru zgłosić się na ochotnika na lot na
marsa, musimy z tymi regulacjami żyć, a jak komuś się chce, starać się
je poprawiać. Jednym z przykładów tych bezsensownych unijnych regulacji
jest konieczność ochrony konkurencyjności. Chodzi o pilnowanie, aby
partykularne przedsięwzięcia gospodarcze nie były wspomagane z
publicznych pieniędzy, bo to nie fair w stosunku do Ikei, Appla czy
Smyka, które muszą sobie radzić same.
Jest kilka wyjątków od tej zasady, np. wtedy gdy dotyczy to tzw. misji
publicznej. Albo wtedy, kiedy władze, czy to centralne, czy lokalne,
zachowują się jak rozsądny inwestor. Rozsądny inwestor to taki, który
inwestuje po to żeby zarobić. Jeżeli władze tak działają, to przechodzą
tzw. test prywatnego inwestora i wtedy Unii nic do tego.
Kosakowo poszło tą właśnie drogą. Tylko w dziwnej kolejności. Najpierw
pieniądze wydali, a potem chcieli udowodnić, że dobrze wydali. Zdarza
się, to ludzkie. Pewnie każdemu z nas zdarzyło się usiąść w spokoju, by
po wszystkim z przerażeniem stwierdzić, że skończyła się rolka. Jest
kilka wyjść z tej sytuacji. Kosakowo użyło ręki, a potem dezodorantu.
„Polskie władze wyjaśniają, że dnia 29 lipca 2010 r. kapitał własny
spółki zwiększono do kwoty 6 mln PLN. Polskie władze jednocześnie
dodają, że chociaż analiza TPI (testu prywatnego inwestora - przyp. aut)
nie wykazała, aby przedmiotowa inwestycja stanowiła pomoc państwa, to
wspólnicy zaczęli przygotowywać zgłoszenie do Komisji, które miało
zostać przedłożone wyłącznie ze względów podyktowanych pewnością prawa.”
„Polskie władze podkreślają, że analiza TPI 2012 nadal dawała pozytywne
wyniki i zaowocowała kolejnymi zastrzykami kapitałowymi ze strony
wspólników. Polskie władze poinformowały, że do kwietnia 2013 r. kapitał
spółki zwiększył się do kwoty 91 mln PLN.” Skoro władze Gdyni uznały,
że inwestycja w Kosakowo przechodzi test prywatnego inwestora, czyli
Gdynia nie tylko przysłuży się lokalnej społeczności ale też robi
świetny interes, to o co chodzi tej Komisji?
Aby to zbadać spróbujmy sami postawić się w roli inwestora, i odtworzyć z decyzji Komisji propozycję inwestycyjną:
- zbudujemy lotnisko komunikacyjne w Gdyni - będziemy działać według tego samego modelu co Gdańsk, czyli nastawiamy się na przewoźników niskokosztowych, loty czarterowe i lotnictwo ogólne;
- to nic, że Gdańsk jest w odległości rzutu dzidą - będziemy z nimi konkurować wyższymi cenami, bo wiadomo, że droższe jest lepsze;
- z naszych wyliczeń wynika, że w 2030 r. będziemy odprawiać ponad milion pasażerów - to nic, że Gdańsk w międzyczasie zwiększy przepustowość o 3-4 miliony, Gdynia jest ładniejsza;
- zakładamy, że przez najbliższe 30 lat będziemy rosnąć szybciej niż polska gospodarka, niż jakakolwiek gospodarka - bo dlaczego nie;
- w międzyczasie będzie potrzebne jeszcze 50 mln PLN, ale już w 2040 r. wypłacimy Ci pierwszą dywidendę - tak nam się przynajmniej wydaje.
Jako racjonalny inwestor postawmy jeszcze pytanie
uzupełniające: a czy konkurencja nie sprzeciwia się tak fantastycznemu
projektowi? „Komisja nie otrzymała żadnych uwag od zainteresowanych
stron (…)” Łaaał, to fantastycznie - konkurencja się nie sprzeciwia - to
z pewnością oznacza, że boją się podskoczyć. To jak, wchodzimy w to?
Komisja Europejska nie była przekonana, że to dobra oferta, i wydała decyzję uznającą, że inwestycja Gdyni jest bez sensu. Gdynia jednak walczy dalej: „Samorządy tłumaczą zaskarżenie decyzji m.in. tym, że "wnioski KE są całkowicie sprzeczne z wnioskami płynącymi z analiz ekonomicznych przedstawionych przez inwestujące samorządy (...) Komisja pominęła je i przyjęła własne, nie wskazując, z jakich przyczyn uznała te przedstawione za niewłaściwe". Samorządy uważają, że w tym zakresie mogło dojść do przekroczenia uprawnień przez KE i chcą, by zbadał to sąd.”
Churchill mawiał, że „sukces to umiejętność utrzymywania entuzjazmu pomiędzy jedną porażką a drugą”. Więc w zasadzie można mówić o sukcesie. Szczęście w nieszczęściu, że tak naprawdę, to, że Komisja nakazała spółce Port Lotniczy Gdynia-Kosakowo Sp. z o.o. zwrot 90 mln PLN to trochę tak jakby nakazała komuś samemu sobie dać w twarz. A wiadomo, że zabić się własną pięścią nie jest tak łatwo.
Głównym wierzycielem Kosakowa jest miasto Gdynia, a właścicielem…również miasto Gdynia. A że pieniędzy już nie ma, bo zostały wydane na budowę lotniska, to jedynym rozwiązaniem jest upadłość. A w jej toku miasto przejmie to co udało się zbudować i na bazie tego majątku utworzy spółkę Jeszcze Większy Port Lotniczy Gdynia-Kosakowo Sp. z o.o. Ile pieniędzy się po drodze „ulało”? Pewnie kilka worków.
Często narzekamy, że radni boją się podjąć decyzję o dofinansowaniu małego lokalnego lotniska. A przecież tak niewiele trzeba. Przecież nikt nie mówi od razu o budowaniu 3 kilometrów utwardzonego pasa, hangaru czy terminala. Zresztą często to wszystko jest, wystarczy niewielki wkład, by istniejąca infrastruktura wróciła do życia. Na pewno nie setki milionów, które pochłonęły Gdynia, Radom czy Lublin. Paradoksalnie, systemowo nie ma różnicy, czy wydaje się 100 mln, czy 1 mln. A strach przed wydaniem 1 mln jest większy, niż przy wydaniu 100 mln. Wynika to z błędnego przekonania, że ktoś kto ma do wydania 100 mln jest sto razy mądrzejszy od tego, który ma wydać 1 mln.
Dla latających turystycznie, szkoleniowo czy towarzysko, najważniejsze jest to, żeby była możliwość wylądowania w fajnym miejscu, zjedzenia kiełbaski, pogawędzenia, zatankowania (samolotu), a najfajniej żeby w sąsiedztwie było gdzie się zatrzymać na dzień lub dwa.
Tylko czy to uzasadnia inwestycję publicznych pieniędzy, nawet symbolicznych? Nie. Wydanie gminnych pieniędzy w celu sfinansowania fanaberii kilku zamiejscowych świrów w awionetkach jest działalnością społecznie szkodliwą. Realizacja takich celów powinna być finansowana przez tych, którzy z tego korzystają. A 20 złotych za lądowanie dwa razy w roku i konsumpcja golonki nie sfinansuje utrzymania lotniska. Nie sfinansuje go również sprzedaż paliwa, chyba że codziennie kucnie latająca cysterna.
Bez względu na to, czy mówimy o lotnisku za grosze, czy lotnisku za worki pieniędzy, z punktu widzenia władz, istnienie lotniska nie może być celem samym w sobie. Musi być środkiem do realizacji zadań, zarówno publicznych jak i gospodarczych. Nie budujemy torów na pustyni, z nadzieją że przy okazji trafimy na żyłę wodną.
Ktoś policzył, że od lat 70-tych działalność lotnicza na świecie wygenerowała 5 miliardów dolarów zysku. Ale przy przychodach rzędu 12 trylionów, co daje marżę na poziomie 0,05%. To w średnim ujęciu oznacza, że bez względu na to czy mamy do czynienia z lataniem komunikacyjnym czy tym mniejszym, wystarczy że mechanik potknie się o wiaderko z olejem albo pilot za wcześnie wypuści klapy, cała marża idzie w cholerę.
Nie ma się co obrażać, tylko zaakceptować, że abyśmy mogli latać, ktoś musi na to latanie zarobić. Latanie może być celem samym w sobie tylko dla latających. Dla całej reszty musi mieć inne uzasadnienie. Prawdziwa promocja lotnictwa cywilnego to wspieranie lub tworzenie warunków dla rentownej działalności poza lotniczej, dającej stabilne miejsca pracy, płacącej lokalnie podatki, dla której lotnictwo może być niezbędnym dodatkiem, albo chociaż wisienką na torcie.
Czy polecimy jeszcze kiedyś do Kosakowa? Być może. Ale pod warunkiem, że ktoś najpierw umyje rękę, wybierze się do gabinetu piękności i zacznie od początku.
Początek.
Tomasz Siembida
Komisja Europejska nie była przekonana, że to dobra oferta, i wydała decyzję uznającą, że inwestycja Gdyni jest bez sensu. Gdynia jednak walczy dalej: „Samorządy tłumaczą zaskarżenie decyzji m.in. tym, że "wnioski KE są całkowicie sprzeczne z wnioskami płynącymi z analiz ekonomicznych przedstawionych przez inwestujące samorządy (...) Komisja pominęła je i przyjęła własne, nie wskazując, z jakich przyczyn uznała te przedstawione za niewłaściwe". Samorządy uważają, że w tym zakresie mogło dojść do przekroczenia uprawnień przez KE i chcą, by zbadał to sąd.”
Churchill mawiał, że „sukces to umiejętność utrzymywania entuzjazmu pomiędzy jedną porażką a drugą”. Więc w zasadzie można mówić o sukcesie. Szczęście w nieszczęściu, że tak naprawdę, to, że Komisja nakazała spółce Port Lotniczy Gdynia-Kosakowo Sp. z o.o. zwrot 90 mln PLN to trochę tak jakby nakazała komuś samemu sobie dać w twarz. A wiadomo, że zabić się własną pięścią nie jest tak łatwo.
Głównym wierzycielem Kosakowa jest miasto Gdynia, a właścicielem…również miasto Gdynia. A że pieniędzy już nie ma, bo zostały wydane na budowę lotniska, to jedynym rozwiązaniem jest upadłość. A w jej toku miasto przejmie to co udało się zbudować i na bazie tego majątku utworzy spółkę Jeszcze Większy Port Lotniczy Gdynia-Kosakowo Sp. z o.o. Ile pieniędzy się po drodze „ulało”? Pewnie kilka worków.
Często narzekamy, że radni boją się podjąć decyzję o dofinansowaniu małego lokalnego lotniska. A przecież tak niewiele trzeba. Przecież nikt nie mówi od razu o budowaniu 3 kilometrów utwardzonego pasa, hangaru czy terminala. Zresztą często to wszystko jest, wystarczy niewielki wkład, by istniejąca infrastruktura wróciła do życia. Na pewno nie setki milionów, które pochłonęły Gdynia, Radom czy Lublin. Paradoksalnie, systemowo nie ma różnicy, czy wydaje się 100 mln, czy 1 mln. A strach przed wydaniem 1 mln jest większy, niż przy wydaniu 100 mln. Wynika to z błędnego przekonania, że ktoś kto ma do wydania 100 mln jest sto razy mądrzejszy od tego, który ma wydać 1 mln.
Dla latających turystycznie, szkoleniowo czy towarzysko, najważniejsze jest to, żeby była możliwość wylądowania w fajnym miejscu, zjedzenia kiełbaski, pogawędzenia, zatankowania (samolotu), a najfajniej żeby w sąsiedztwie było gdzie się zatrzymać na dzień lub dwa.
Tylko czy to uzasadnia inwestycję publicznych pieniędzy, nawet symbolicznych? Nie. Wydanie gminnych pieniędzy w celu sfinansowania fanaberii kilku zamiejscowych świrów w awionetkach jest działalnością społecznie szkodliwą. Realizacja takich celów powinna być finansowana przez tych, którzy z tego korzystają. A 20 złotych za lądowanie dwa razy w roku i konsumpcja golonki nie sfinansuje utrzymania lotniska. Nie sfinansuje go również sprzedaż paliwa, chyba że codziennie kucnie latająca cysterna.
Bez względu na to, czy mówimy o lotnisku za grosze, czy lotnisku za worki pieniędzy, z punktu widzenia władz, istnienie lotniska nie może być celem samym w sobie. Musi być środkiem do realizacji zadań, zarówno publicznych jak i gospodarczych. Nie budujemy torów na pustyni, z nadzieją że przy okazji trafimy na żyłę wodną.
Ktoś policzył, że od lat 70-tych działalność lotnicza na świecie wygenerowała 5 miliardów dolarów zysku. Ale przy przychodach rzędu 12 trylionów, co daje marżę na poziomie 0,05%. To w średnim ujęciu oznacza, że bez względu na to czy mamy do czynienia z lataniem komunikacyjnym czy tym mniejszym, wystarczy że mechanik potknie się o wiaderko z olejem albo pilot za wcześnie wypuści klapy, cała marża idzie w cholerę.
Nie ma się co obrażać, tylko zaakceptować, że abyśmy mogli latać, ktoś musi na to latanie zarobić. Latanie może być celem samym w sobie tylko dla latających. Dla całej reszty musi mieć inne uzasadnienie. Prawdziwa promocja lotnictwa cywilnego to wspieranie lub tworzenie warunków dla rentownej działalności poza lotniczej, dającej stabilne miejsca pracy, płacącej lokalnie podatki, dla której lotnictwo może być niezbędnym dodatkiem, albo chociaż wisienką na torcie.
Czy polecimy jeszcze kiedyś do Kosakowa? Być może. Ale pod warunkiem, że ktoś najpierw umyje rękę, wybierze się do gabinetu piękności i zacznie od początku.
Początek.
Tomasz Siembida
źródła:
- Decyzja Komisji Europejskiej z dnia 11 lutego 2014 r.
- Air transpor t in the 21st century; Key Strategic Developments by John F. O’Connell and George Williams
- www.trójmiasto.pl
- Decyzja Komisji Europejskiej z dnia 11 lutego 2014 r.
- Air transpor t in the 21st century; Key Strategic Developments by John F. O’Connell and George Williams
- www.trójmiasto.pl
Tomasz Siembida, 41 lat, ojciec 7 letniej Michaliny, radca prawny, analityk, doradza m.in. w sektorze lotniczym, miłośnik lotnictwa, pilot samolotowy (PPL/IR), autor kanału „level up" (yt).
Komentarze
Prześlij komentarz