Maciej Szczukowski - "Krótka rozprawa o błędzie"

Czy kiedykolwiek zdarzyło Ci się, że Twój lot się nie odbył ? Mnie tak. Raz. Siedząc w terminalu pewnego małego lotniska, w uroczym miasteczku w zachodniej Europie, w pewnym momencie zaczęły do mnie docierać sprzeczne sygnały. Tablica z rozkładem lotów wytrwale przekonywała, że mój samolot odleci o czasie, zaś głos w megafonie przepraszał za 30-minutowe opóźnienie.

Pracownik lotniska, stojący przy bramce prowadzącej do wyjścia na płytę lotniska, gotowy by zaprosić pasażerów na pokład, pokiwał jedynie głową, przyznając, że jego świadomość sytuacyjna była żadna. Około 40 minut oczekiwania więcej, wycieczka do "informacji" i ... rozpocząłem swoją podróż. Autobusem. Kilka godzin później byłem w hotelu, czekając na kolejny lot, który miał odbyć się następnego dnia rano.

Siedząc w hotelowej restauracji zadawałem sobie pytanie "jak to możliwe, że w czasach komputerów, szybkiej wymiany danych i złożonych systemów informatycznych, cztery niezależne, lecz jednak połączone ze sobą, źródła informacji podawały tak różne informacje ?". Choć trudno mi było znaleźć motyw, wiedziałem, że musi istnieć powód. Być może system operacyjny któregoś komputera akurat się zawiesił ? Może odbywał się przegląd instalacji telefonicznej w terminalu i pracownicy nie mogli przekazywać sobie bieżących informacji ? A może ktoś był przepracowany, zmęczony, zdenerwowany ? Powodów mogło być wiele. Jakiekolwiek by one nie były, idealnie dopasowały się do modelu sera szwajcarskiego Reasona. (1) Tyle, że tym raz ów ser był tak pełen dziur jak ten, który właśnie leżał przede mną na restauracyjnym stole. I tak jak mój nóż, trajektoria wydarzeń przeszła przez wszystkie jego warstwy, prowadząc do (na szczęście zupełnie niegroźnego) incydentu.

Przyjmując, że powyższe wydarzenie było efektem tak zwanego "błędu ludzkiego", chciałbym niniejszym odnieść się do tego pojęcia. Określenie "błąd ludzki" sugeruje, że konkretna osoba "stworzyła" określoną sytuację (lub jej wynik), której efekt znacznie różnił się od założeń czy oczekiwań a dowodem czego była materialna lub niematerialna strata i/lub kolejna sytuacja, prowadząca do powstania dalszych zagrożeń lub zwiększenia ryzyka. Taka definicja jednak jest dość ograniczona i obejmuje swym logicznym zasięgiem jedną, konkretną osobę oraz zamknięty okres czasowy. Ponadto udowadnianie czegokolwiek, patrząc przez pryzmat takiej tezy, uniemożliwia nam poznanie pełnego kontekstu oraz tła, na którym wydarzył się rozpatrywany incydent. Choć takie izolujące podejście jest kuszące i wygodne dla potrzeb procesu śledczego oraz osób odpowiedzialnych za określenie odpowiedzialności i wymiaru sprawiedliwości, to nie ma ono nic wspólnego z rzeczywistym błędem. I sprawiedliwością.

17 czerwca 2003 roku (2), załoga samolotu MD-88 linii Onur Air, przerwała rozbieg i start, gdy po osiągnięciu prędkości VR (3) kapitan zauważył, że siła potrzebna do przyciągnięcia do siebie wolantu (a więc rozpoczęcia wznoszenia) była znacznie większa niż zwykle. W efekcie samolot wypadł z pasa, zderzył się ze światłami podejścia oraz kilkoma betonowymi obiektami. Co w tym przypadku zaskakuje, to fakt, iż załoga kontynuowała rozbieg nawet wtedy, gdy w kokpicie rozległ się alarm sygnalizujący nieprawidłowe ustawienie trymera (a więc błędne wyważenie samolotu). Raport końcowy, opublikowany w 2006 roku, stwierdził, że na pokładzie samolotu znajdował się zdezaktualizowany dokument, zawierający błędne wartości ciężaru samolotu. Na życzenie śledczych, linia Onur Air przesłała brakujący, aktualny dokument, zgodnie z którym środek ciężkości samolotu przesunięty był znacznie bardziej do przodu.

 
Mając na uwadze, że za jedną z głównych przyczyn tego wypadku uznano fakt, iż "rzeczywisty środek ciężkości podczas startu przesunięty był bardziej do przodu [...] w związku z czym załoga nieprawidłowo ustawiła trymer steru wysokości", chciałbym wiedzieć skąd załoga mogła wiedzieć, że popełnia błąd ? Śledczy przez moment wykazali się współczuciem" ("instrukcje kompanijne nie precyzowały wszystkich wymaganych elementów przygotowania przedstartowego, przez co uznano, że załoga nie była wystarczająco wyposażona do wykonania swoich obowiązków"). Ten empatyczny stan nie trwał jednak długo i w kolejnym zdaniu czytamy, że "nie zwalnia to załogi od odpowiedzialności za dokładne planowanie oraz bezpieczne wykonanie lotu". Tak, nie zwalnia. Ale jak człowiek ma poprawić (lepiej - nie popełnić) swój błąd jeśli nie został wyposażany w odpowiednie narzędzia, zasoby lub wiedzę ?

Wyniki badań przeprowadzonych w 2004 roku w liniach lotniczych przez Thomasa, Petrilliego oraz Dawsona, mających na celu ustalenie stopnia wykrywalności błędów wśród załóg, świadczą o tym, że ta kształtuje się na poziomie 50 % (4). Ustalono także, że "istnieje większe prawdopodobieństwo wykrycia błędu przez członka załogi, który nie był za niego odpowiedzialny". To co jest w tych rozważaniach najciekawsze to fakt, iż opierają się one na danych zebranych od załóg, za pośrednictwem dobrowolnych raportów. Oznacza to, że uczestnicy badania musieli być świadomi popełnionych błędów i, co ważne, gotowi do zaraportowania tychże. Gdy teraz powrócimy do raportu z wyżej opisanego przypadku samolotu MD-88, przeczytamy, że "załoga nie wykazała się wystarczającym zrozumieniem standardowych praktyk CRM". (5) Być może tak, ale skoro mowa o świadomości popełnianych błędów, skąd pewność, że to właśnie było powodem nieprawidłowych działań załogi ? Szczególnie, gdy przeczytamy kilka zdań później, że "nie zostało zbadane podczas śledztwa czy linia Onur Air organizowała wstępne i okresowe szkolenia CRM".

Na szczęście czasy się zmieniają i w 2008 roku, po tragicznej kolizji jaka miała miejsce nad Brazylią w 2006 roku (wspomnianej przeze mnie w artykule "Temida nie taka ślepa"), choć zajęło to jedynie 8 z 250 stron raportu końcowego, uznano istnienie czynnika ludzkiego oraz rozszerzono spektrum jego postrzegania poza pojedyncze osoby. A zatem gdy czytamy, że "nadawanie niepełnych zezwoleń zostało niewłaściwie uznane za standardową, całkowicie usprawiedliwianą, praktykę", niedługo potem dowiadujemy się, że "[...] coroczne sprawdziany wiedzy teoretycznej nie były w stanie ustalić braków w umiejętnościach kontrolerów". I choć w żaden sposób mnie to nie pociesza (nie da się bowiem cofnąć czasu), śledczy uznali za słuszne, by zauważyć, że incydent "nie był rezultatem pojedynczego błędu lecz kombinacją czynników, wskazujących na systematycznie powtarzające się zaniedbania w utrzymaniu prawidłowych standardów kontroli ruchu lotniczego". Takie sformułowania dają mi odrobinę wiary w powrót sprawiedliwości.

W 2009 roku, choć jeszcze dziś może się to wydawać przesadzone i nieuzasadnione, powstał raport, w którym czytamy: "pilot zeznał, iż tego dnia nie zjadł rano śniadania. To mogło mieć wpływ na szybkość jego reakcji, z racji zmniejszonego poziomu glukozy we krwi". (6) Podziwiam autora tych słów. Żałuję jedynie, że to wciąż wyjątek i takie czynniki nadal nie są brane pod uwagę, gdy analizowane są przyczyny podejmowania, przez pilotów czy kontrolerów, określonych decyzji.

Dobrze jest widzieć, że świat zaczyna dostrzegać zależność między mały zmianami a większymi, późniejszymi efektami. Choć dzisiaj "just culture" wciąż przechodzi choroby wieku dziecięcego, gdzieniegdzie zaczynamy zwracać się w słusznych kierunku. "Just culture" to pozytywny stan umysłu, poziom świadomości, na którym odpowiedzialność jest wspólna a człowiek ma prawo pozostać złożonym elementem układanki, który nie odczuwa satysfakcji z popełnionego błędu, lecz szuka sposobów na niepowtarzanie go. Myśląc o locie, który mnie ominął, nie znajduje powodu by sądzić, że ktokolwiek na owym uroczym lotnisku popełnił błąd, tylko po to by wydłużyć moją podróż o kilkanaście godzin. Mam jednak głębokie przekonanie, że ktoś, kiedyś nakazał szkolić lub przeszkolił pracowników owego portu lotniczego tak, by wykonywali swoje zadania w taki sam sposób, jak zrobili to owego dnia. I nawet gdybym próbował, prawdopodobnie nigdy nie dowiedziałbym się kim był ten "ktoś". Poza tym to było 10 lat temu i dziś odbyłoby się to zapewne inaczej. Bądź co bądź bycie profesjonalistą to kwestia kultury w ogóle, nie tylko "just culture".

 
PRZYPISY
1) http://aviationknowledge.wikidot.com/aviation:accident-causation-model
2) http://www.skybrary.aero/index.php/MD88,_Groningen_Netherlands,_2003_(RE_HF_GND)
3) VR (V rotacji) - prędkość przy której powinna nastąpić rotacja samolotu i rozpoczęcie wznoszenia. Jej wartość zależy głównie, lecz nie tylko, od ciężaru samolotu i konfiguracji klap.
4) Thomas, M.J.W., Petrilli. R.M. & Dawson, D. (2004). An exploratory study of error detection processes during normal line operations. In Proceedings of the 26th conference of the European Association for Aviation Psychology. Lisbon, Portugal 2004.
5) Crew Resource management - Zarządzanie zasobami ludzkimi w załodze
6) http://www.skybrary.aero/index.php/B742,_Brussels_Belgium,_2008_(RE_BS_HF); raport końcowy został opublikowany w lipcu 2009

autor: Maciej Szczukowski 
 
Maciej Szczukowski, od 13 lat kontroler ruchu lotniczego na warszawskim Okęciu. Współpracował z EUROCONTROL jako autor artykułów i programów edukacyjnych. Zajmował się także analizą incydentów i wypadków lotniczych. Okazyjnie udziela się jako wykładowca w szkołach lotniczych. W listopadzie 2011 roku uczestniczył w lądowaniu Boeinga 767 kapitana Wrony.

Komentarze

  1. [“Just culture" to pozytywny stan umysłu, poziom świadomości, na którym odpowiedzialność jest wspólna a człowiek ma prawo pozostać złożonym elementem układanki, który nie odczuwa satysfakcji z popełnionego błędu, lecz szuka sposobów na niepowtarzanie go.]

    Mam pytanie:
    Czy pozytywny stan umysłu to jakaś wartość dająca się ustalić w mierzalny sposób?
    Czy poziom świadomości mierzymy ilością godzin praktyki na stanowisku czy czasem spędzonym na zajęciach z CRM?
    Co to znaczy wspólna odpowiedzialność?
    Czy stan umysłu i świadomość mogą być wspólnie odpowiedzialne?
    Którym elementem układanki w tym przypadku jest człowiek?
    Czyż szukanie sposobów na niepowtarzanie błędów nie jest ich popełnianiem, aby w rezultacie dojść do absolutu?

    [(…) "pilot zeznał, iż tego dnia nie zjadł rano śniadania. To mogło mieć wpływ na szybkość jego reakcji, z racji zmniejszonego poziomu glukozy we krwi" (…) Żałuję jedynie, że to wciąż wyjątek i takie czynniki nadal nie są brane pod uwagę, gdy analizowane są przyczyny podejmowania, przez pilotów czy kontrolerów, określonych decyzji.”]
    Po takim zwierzeniu kontrolera prowadzącemu postępowanie, że tego dnia nie zjadł śniadania nie jest możliwe do zweryfikowania czy było to prawdą, czy jest tylko linią obrony motywowane wiedzą ze statystyk lekarskich, że tak jest (np.: lekarz w rodzinie). Skierowanie kontrolera na dodatkowe badania lekarskie poczytane by zostało, jako naruszenie jego dóbr osobistych i prywatności. Czy w takim przypadku możemy mówić o „Just culture” czy jeszcze nie i kto miałby się dostosować do tej sytuacji?

    W ostatnim czasie miałem okazję wysłuchać 7 godzinnego wykładu na temat: odpowiedzialności, bezpieczeństwa, teorii ludzkiego błędu, świadomości sytuacyjnej i oczywiście kultowy temat „Just culture”. Było bardzo ciekawie.
    Czy to coś wniosło do mojego pojmowania sprawiedliwości i sztuki oceny osoby popełniającej błąd? Dziś na pytanie wykładowcy, kto dał nam prawo, aby oceniać wybitnego, specjalistę dającego z siebie wszystko pracownika popełniającą błąd odpowiem – pracodawca, powierzając mi wskazane do tego celu stanowisko pracy. Nie będę teraz rozwijał dalej tego ciekawego zagadnienia.

    Niezaprzeczalnie ugruntował we mnie ten wykład i temat powyższego artykułu pogląd, że „Just cultur” to tak jak z „Gender”. Niby coś jest, ale tak naprawdę to tego nie ma i tylko ideolodzy mają problem, aby to coś udowodnić dla zbędnej nikomu nie przydatnej i niczemu niesłużącej dodatkowej umiejętności.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Maciej Szczukowski7 kwietnia 2014 21:39

    Jest mi bardzo miło, że znalazłem tak ciekawy komentarz, opatrzony serią celnych pytań, trafiających w sedno pojęć i poruszonych koncepcji.
    Niniejszym postaram się odpowiedzieć na postawione pytania. Rzecz jasna zgodnie z moimi osobistymi przekonaniami, opartymi na zdobytej wiedzy teoretycznej doświadczeniu praktycznym. Żałuję jednak, że autor komentarza nie podał swojej specjalności lotniczej, dzięki temu mógłbym o wiele dokładniej odnieść się do uwarunkowań jego specjalizacji.


    * "Czy pozytywny stan umysłu to jakaś wartość dająca się ustalić w mierzalny sposób ?"

    Nie. I bardzo wiele z powyższych koncepcji nie daje się zmierzyć. W moim przekonaniu pozytywny stan umysłu, w tym wypadku, to stan, w którym uznawane są prawa wszystkich współuczestników systemu, ich potrzeby, ich emocje oraz, co bardzo ważne, ich możliwości i ograniczenia. To stan, w którym tak jednostka jak i organizacja zachowuje wysoki poziom poczucia (!) bezpieczeństwa własnego, zaś decyzje zmieniające oparte są na obustronnych doświadczeniach i porozumieniach (biorących pod uwagę tak ogólne jak i jednostkowe potrzeby), nie zaś na odgórnych poleceniach.


    * "Czy poziom świadomości mierzymy ilością godzin praktyki na stanowisku czy czasem spędzonym na zajęciach z CRM?"

    Nie bardzo rozumiem, czy chodzi o poziom świadomości just culture w organizacji czy o poziom świadomości współpracy w załodze zgodnie z CRM. Wiem jednak, że nie ustalono jeszcze jednoznacznie tego, jakie doświadczenie lub jaką ilość zajęć musi odbyć przyszły lub aktywny praktyk, by uznać, że jest wystarczająco świadomy zagrożeń i swoich możliwości.
    Nie stworzono jednak dotychczas modelu idealnego, który byłby skuteczniejszy niż aktywna praktyka, uzupełniana okresowym treningiem teoretycznym. Fakt, że wypadki i incydenty zdarzają się doświadczonym praktykom dowodzi, że pozostaje wciąż wyzwaniem określenie wszystkich elementów skomplikowanego równania, określającego prawdopodobieństwo popełnienia błędu lub doprowadzenia do incydentu lub wypadku.
    Stosując bardziej przyziemne porównanie nie mamy całkowitej pewności, że silnik samochodu z przebiegiem 10.000 km jest w lepszym stanie niż ten z przebiegiem 50.000. Pierwszy bowiem być może musiał znosić ostrą jazdę swojego właściciela a więc pracę na górnym zakresie obrotów, drugi zaś mógł służyć spokojnym przejazdom przez autostrady i drogi ekspresowe.


    * "Co to znaczy wspólna odpowiedzialność ?"

    Wspólna odpowiedzialność oznacza świadome podjęcie wyzwań przez tych, którzy tworzą warunki wykonywania pracy lotnika czy kontrolera wraz z tymi, którzy tę pracę wykonują. A zatem w razie incydentu staramy się wyjaśnić, czy warunki były optymalne (jakość i częstość szkolenia, dostępność sprzętu, łatwość i jasna forma procedur), dopiero później czy pomimo optymalności warunków błąd pojedynczej jednostki wynikał z jej zaniedbania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Maciej Szczukowski7 kwietnia 2014 21:40

    Proszę wybaczyć, ale tego pytania nie rozumiem.


    * "Którym elementem układanki w tym przypadku jest człowiek?"

    Nie wiem czy jestem w stanie określić "którym" bo może być tak pierwszym jak i ostatnim. Wierzę jednak, że jest elementem najbardziej skomplikowanym a więc narażonym na największe ryzyko znalezienia się w nowej, nieznanej sytuacji. Jeśli takowa jest mu/jej nieznana następuje kryzys, ryzyko zaczyna się zwiększać i jeśli w międzyczasie nie powstanie koncepcja przezwyciężenia kryzysu - dochodzi do incydentu.


    * "Czyż szukanie sposobów na niepowtarzanie błędów nie jest ich popełnianiem, aby w rezultacie dojść do absolutu?"

    Absolutnie nie chodzi o ponowne popełnianie błędów (tak rozumiem pytanie). Szukanie sposobów, w założeniu warunków teoretycznej nieskończoności czasu, energii i zasobów, to metoda przewidzenia tego co jeszcze się nie wydarzyło a co wydarzyć się może. Na końcu tej drogi jest pozytywny absolut. Przeszkodą w jego osiągnięciu świadomość konieczności wiecznego "mącenia" pseudopozytywnego, choć wygodnego status quo.


    * [(…) "pilot zeznał, iż tego dnia nie zjadł rano śniadania. To mogło mieć wpływ na szybkość jego reakcji, z racji zmniejszonego poziomu glukozy we krwi" (…) Żałuję jedynie, że to wciąż wyjątek i takie czynniki nadal nie są brane pod uwagę, gdy analizowane są przyczyny podejmowania, przez pilotów czy kontrolerów, określonych decyzji.”]
    "Po takim zwierzeniu kontrolera prowadzącemu postępowanie, że tego dnia nie zjadł śniadania nie jest możliwe do zweryfikowania czy było to prawdą, czy jest tylko linią obrony motywowane wiedzą ze statystyk lekarskich, że tak jest (np.: lekarz w rodzinie). Skierowanie kontrolera na dodatkowe badania lekarskie poczytane by zostało, jako naruszenie jego dóbr osobistych i prywatności. Czy w takim przypadku możemy mówić o „Just culture” czy jeszcze nie i kto miałby się dostosować do tej sytuacji?"

    Ostatnie pytanie znów nie pozwala mi jednoznacznie zrozumieć całości pytania.
    Jeśli wyjdziemy z założenia, że działamy według zasad domniemania winy, a nie niewinności, to powinniśmy z miejsca usunąć ze słownika pojęcie błędu nieświadomego lub niezamierzonego. Kontroler, twierdząc bowiem, że nie był świadomy efektu swoich działań powinien zostać, wedle powyższej logiki, uznany kłamcą ponieważ nie jest możliwe ustalenie czy działał celowo czy nie a więc czy mówi prawdę czy kłamie.
    Jeśli kierowanie na badanie miałoby być naruszeniem dóbr osobistych i prywatności to należałoby przebudować prawo, by usankcjonować taki punkt widzenia oraz uznać, że zamachem na wolność jednostki jest, przykładowo, każda kontrola drogowa, tak dokumentów jak i trzeźwości. Nikt jednak tego nie robi, w ogólnym rozrachunku wychodząc z założenia, że mechanizm nadrzędny mający na celu likwidację jednostek niebezpiecznych z dróg publicznych ma wyższy priorytet społeczny niż wolność jednostki do ryzykowania życiem własnym lub cudzym. Z drugiej strony nikt nie popada w paranoję, uznając, że każdy kierowca jest pijany i dopiero wyrywkowe badanie potwierdza jego trzeźwość.

    OdpowiedzUsuń
  4. Maciej Szczukowski7 kwietnia 2014 21:40

    * "W ostatnim czasie miałem okazję wysłuchać 7 godzinnego wykładu na temat: odpowiedzialności, bezpieczeństwa, teorii ludzkiego błędu, świadomości sytuacyjnej i oczywiście kultowy temat „Just culture”. Było bardzo ciekawie.Czy to coś wniosło do mojego pojmowania sprawiedliwości i sztuki oceny osoby popełniającej błąd? Dziś na pytanie wykładowcy, kto dał nam prawo, aby oceniać wybitnego, specjalistę dającego z siebie wszystko pracownika popełniającą błąd odpowiem – pracodawca, powierzając mi wskazane do tego celu stanowisko pracy. Nie będę teraz rozwijał dalej tego ciekawego zagadnienia."

    Niech będzie to tylko moją opinią, ale odnoszę wrażenie, że uznał Pan wspomniany wykład za stratę czasu. Ja pragnąłbym wyjaśnić, że w Pańskim pytaniu zawiera się podstawowe przekłamanie logiczne, które stoi na drodze efektywnej implementacji just culture w wielu krajach. Otóż pracodawca, głęboko w to wierzę, polecił Panu ocenić nie pracownika popełniającego błąd ale ustalić (nie ocenić) działanie pracownika. Działanie, motyw, powód, warunki, możliwości, ograniczenia, trajektorię myśli w zakresie podejmowania określonych decyzji. To właśnie jest wstęp do just culture. Zaraz po nim następuję analiza powyższego, w oparciu o tło i kontekst, zawarty w kształcie i mechanizmach działania organizacji (np. brak aktualnego dokumentu w samolocie MD-88, opisanym w artykule). Po zebraniu tych danych, wraz z rozległą analizą stanu osoby, jeśli już to konieczne, ocenianej, dopiero próbujemy dotrzeć do źródeł takiej a nie innej, a podjętej przez ową osobę decyzji. Sądzę, że jest czymś ciekawym porównanie kształtu, treści i mechanizmów wyjaśniania incydentów (wedle treści
    wydanych raportów końcowych) ze współczynnikiem, określonym przez profesora Geerta Hofstede jako "power distance index". W dużym uproszczeniu współczynnik ten mówi o emocjonalnej odległości między władzą (pracodawcą, ustawodawcą) a osobą (pracownikiem, podatnikiem). Przestudiowanie przeze mnie kilkuset raportów z różnych incydentów utwierdziło mnie w przekonaniu, że na przykład Polska jest krajem, któremu bardzo trudno będzie uznać pełną zasadność just culture (choć wyzwaniem jest lub będzie to jeszcze większym w krajach afrykańskich, arabskich, w Chinach czy w Malezji, która jest "rekordzistką" jeśli chodzi o wartość "power distance index") . To powątpiewanie podsycane jest, nie tylko w Polsce, mechanizmami działań mediów (ale o tym pisałem w artykule "Temida nie taka ślepa").

    OdpowiedzUsuń
  5. Maciej Szczukowski7 kwietnia 2014 21:41

    * "Niezaprzeczalnie ugruntował we mnie ten wykład i temat powyższego artykułu pogląd, że „Just culture” to tak jak z „Gender”. Niby coś jest, ale tak naprawdę to tego nie ma i tylko ideolodzy mają problem, aby to coś udowodnić dla zbędnej nikomu nie przydatnej i niczemu niesłużącej dodatkowej umiejętności."

    Rzecz jasna prawo do takiego lub innego odczuwania ma każdy. Osobiście uznaje "gender" za przykład nietrafiony, ponieważ jego encyklopedyczna definicja jest o wiele klarowniejsza od rodzącej się praktycznej definicji just culture. Niestety pewne czynniki medialno-społeczno-polityczne wypaczyły dobrą, starą tradycję korzystania ze źródeł obiektywnie pisanych, dla definiowania nieznanych nam pojęć. Jak to ma miejsce w przypadku "gender".
    Podsumowując, rozumiem, że just culture jest pojęciem, które stoi w poważnej sprzeczności z wieloletnią tradycją kary, krytyki i degradacji nieszczęśnika, który stanął przed trudniejszym wyborem lub znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Just culture jest dla mnie alternatywą. Nie jest sposobem na odwrócenie uwagi od problemu (za który uważa się jednostkę). Wręcz przeciwnie, jest odważną metodą stawienie czoła problemowi, w całej jego rozciągłości. To czy śledczy chcą stawiać czoło takim wyzwaniom to sprawa zupełnie odmienna.

    Mając nadzieję, że udało mi się spełnić oczekiwania pytającego zachęcam do dalszej dyskusji, na łamach bloga lub poprzez e-mail (consulting[at]szczukowski.eu).

    Jednocześnie chciałbym serdecznie polecić książkę wydawnictwa Ashgate, autorstwa Sidneya Dekkera, pod tytułem "The Field Guide to Understanding Human Error". Mój osobisty egzemplarz jest pokreślony, pozaznaczany i pozaginany we wszystkie strony. Ta niezwykle ciekawa publikacja bowiem, w bardzo przystępny sposób ukazuje zakamarki pojęć związanych z tzw. błędem ludzkim oraz przedstawia przykłady z życia, świadczące o wciąż słabej świadomości tego problemu.

    Serdecznie pozdrawiam.

    Autor.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dla potrzeb tej dyskusji, moim zdaniem pozytywny stan umysłu, to pewnego rodzaju świadoma i niczym niezmącona osobista decyzja polegająca na akceptacji danego stan środowiska, w którym mamy spędzić określony czas dla wykonania wyuczonych czynności. Składa się na to poziom wyszkolenia, doświadczenie, inteligencja, umiejętność podejmowania decyzji wszystkich osób będących w danym czasie i miejscu waz ze mną. Sugerowanie się możliwościami i ograniczeniami uczestników gry powoduje, że to ja mam/muszę wykonać za nich to, czego oni nie są w stanie opanować lub przyswoić sobie. Decyzję o odesłaniu samolotu a drugi krąg należy podjąć z powodu niezachowania odległości pomiędzy lądującymi samolotami lub dla uniknięcia podobnych sytuacji wymusić stosowanie odpowiednich odległości pomiędzy podchodzącymi. Nie można mówić o uznaniu prawa dla wszystkich współuczestników systemu bez wyraźnie postawionych barier, które będą obligatoryjnie respektowane. I w tym momencie potrzeby innych oraz ich emocje muszą być zostawione przed tą barierą. Po jej przekroczeniu wszyscy mamy działać jak jeden dobrze przygotowany organizm.


    OdpowiedzUsuń
  7. Świadomość istnienia „Just culture” nie jest jeszcze wiedzą na tyle poznaną i respektowaną, aby można ją zacząć stosować w codziennej pracy zawodowej. „Just culture” moim zdaniem jest jak na razie próbą zasłony dla ludzi chcących osiągnąć bezkarność. Tak – bezkarność. Fascynacja ideą „Just culture” jest dążeniem do podjęcia bardzo odważnej decyzji i publicznego obwieszczenia Światu, że od dziś kontrolerzy ruchu lotniczego nie ponoszą odpowiedzialności za swą pracę a ich błędy nie będą ścigane.

    Wspólna odpowiedzialność to tak jak z socjalistyczną świadomością wspólnoty, takich samych potrzeb i żołądków obywateli. Wspólna odpowiedzialność to żadna odpowiedzialność bez względu na optymalność warunków, sprzęt i błędy. W kontroli ruchu lotniczego potrzeby, emocje, możliwości i ograniczenia doprowadzające do błędu jednego człowieka skutkują na wszystkich i za to nie może ponosić odpowiedzialności wspólnota. Każdy w środowisku kontroli ruchu lotniczego ma za swoją pracę określone i bardzo realne uposażenie. I z tego powodu każdy zrobi wszystko, aby przyczynę „wspólnej odpowiedzialności” sprowadzić do pozycji jednostki.

    W pewnym uproszczeniu dla tej dyskusji niestety nie jest możliwym pozbycie się pojęć świadome/umyślne i nieświadome/nieumyślne popełnienie błędu. To czy błąd jest niezamierzony można stwierdzić dopiero po zakończeniu postępowania wyjaśniającego. Bez tych pojęć nie istniałby Kodeks Karny, Sąd by nie sądził a prokurator nie stawiał zarzutów. Kontroler podejmując konkretne decyzje powinien przewidzieć, jakie będą ich skutki lub co powinno nastąpić. Oczywiście, jeśli decyzje te są w granicach jego operacyjnych możliwości i wynikają z jego zakresu czynności i obowiązków. Coś, co chciałby osiągnąć a na co nie ma wpływu jak na przykład niemożność wykonania przez pilota odejścia na drugi krąg lub naboru wysokości dla uzyskania przewyższenia nad samolotem opozycyjnym w ocenie jego działań może zostać uznane za działanie niezamierzone, jeśli doszło do sytuacji niebezpiecznej. To samo działanie może zostać także uznane, jako działanie spóźnione w podjęciu czynności mających na celu zapobieżenie powstania sytuacji niebezpiecznej. Przecież kontroler nie zamierzał doprowadzić do tej sytuacji.
    Środowisko kontrolerów jak i każdy z nas źle przyjmuje informacje o błędach czy uchybieniach. Nawet wtedy, gdy są one konstrukcyjne i rzeczowo przedstawiają obraz sytuacji. Wysokie mniemanie o własnej wartości i nieomylności nie pozwala pochylić się nad własnymi nieprawidłowościami. Twierdzenie, że tak bym postąpił w każdej podobnej sytuacji jest tą formą zasłoną nieomylności pod tytułem „Just culture”. Co prowadzi w konsekwencji do niewłaściwego rozumienia ponoszenie odpowiedzialności za własne decyzje. Do czasu, gdy nie zostaną właściwie zrozumiane zagadnienia współpracy w załodze, nie jest możliwym osiągnięcie idealnego modelu świadomości sytuacyjnej i środowiskowej w zespole ludzi podejmujących decyzje mające przełożenie na bezpieczeństwo i życie pasażerów.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie zasłaniałbym się czynnikami medialno-społeczno-politycznymi, to zbyt duże uproszczenie. Wyimagowane czasami poczucie wartości i próby wykreowania siebie na nowego odkrywcę pozbawia możliwości samooceny w głoszonych teoriach ideologów „Just culture”. Niektóre organizacje ruchu lotniczego w swej deklaracji jasno powiedziały „jesteśmy niekaralni – nas nie można karać”. Inne w ogóle nie współpracują z aparatem sprawiedliwości, niszcząc dokumentację zaraz po ogłoszeniu raportu końcowego. Jeszcze inne przekazują organowi nadzorującemu tylko raport końcowy z badanego incydentu.
    Brak jednoznacznego samookreślenia się aparatu administracyjnego do określenia barier gdzie zaczyna się „Just culture” a gdzie zaczyna pełna odpowiedzialność personelu operacyjnego, pozwala mi na stwierdzenia, że jeszcze długo będziemy tu gdzie jesteśmy, co da asumpt do niejednej pracy doktorskiej.

    W żadnym powyższym zdaniu/twierdzeniu nie było moją intencją personalne odniesienie się do osoby Pana a posiadanie lub brak specjalności lotniczej nie jest tu elementem wpływu, na jakość dyskusji. Miło z Pańskiej strony na odpowiedz Anonimowemu. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Maciej Szczukowski9 kwietnia 2014 12:59

    Będzie to jedynie moim domysłem, ale punkt widzenia przedstawiony powyżej sugeruje, że Anonimowy reprezentuje albo władzę lotniczą albo ANSP, w zakresie rozpatrywania incydentów lotniczych. Tak czy siak, odczuwam wyraźną niechęć do środowiska kontrolerskiego. Niestety nie wiem i nie rozumiem, z czego ona wynika.
    Wiem natomiast, że sformułowania dotyczące rzekomego dążenia do bezkarności, wysokiego mniemanie o własnej wartości i nieomylności czy kwestii uposażeń uznaję za niemerytoryczne i emocjonalne. A to skutecznie uniemożliwia wymianę myśli, stosowanie "just culture". To kusi by pozostawać w schemacie bezwzględnej i surowej kary oraz uniemożliwia współpracę między praktykami a inspektorami, względnie prokuratorami.
    Sądzę, że większa otwartość, "wypłaszczenie" hierarchii typu oskrażyciel-oskarżony i chęć dyskusji, jako sposobu uzyskania informacji a nie szukania sposobów na wzajemne siebie oszukiwanie i ukrywanie przed sobą, mogłyby przekonać, że just culture to nie jest polisa na bezkarność ale najefektywniejsze źródło prawdziwej, żywej i aktualnej informacji.
    Czy kiedykolwiek do tego dojdzie ? To pytanie wciąż pozostaje zbyt retoryczne.
    Pozdrawiam.
    Autor.

    OdpowiedzUsuń
  10. Żadne z użytych w mym wcześniejszym tekście sformułowań nie było i nie jest niechęcią do Pańskiego środowiska. Dystans wynika raczej z uprzywilejowania, jakie ta grupa pracowników posiada w stosunku do pozostałej części zatrudnionych. Tajnych umów i porozumień z kierownictwem zawieranych kosztem niższego szczebla pracowników. Zasada zabrać innym, aby dać sobie nie stoi w zgodzie z „Just culture”. I nie ma tu, żadnych emocji tylko żywa kalkulacja nad efektywnie wypracowywanym zyskiem i jego podziałem.
    Z obserwacji dyskusji na konferencjach międzynarodowych i nie tylko, dedykowanych zagadnieniu „Just culture” nie zadaje się pytania o rangę zawodu kontrolera i skali jego odpowiedzialności. To jest pewnik, element stały i niezmienny. W tle pozostaje jednak pytanie jak pogodzić np. odpowiedzialność kierowcy samochodu za nieumyślny wypadek i wyrządzoną szkodę na mieniu osoby trzeciej – a jak do tego przyłożyć doprowadzenie do nieumyślnego zaniżenia separacji wysokościowej skutkiem, której dochodzi do nagłej zmiany wysokości, co powoduje poważne okaleczenie pasażera na pokładzie samolotu. Kierowca nie chciał spowodować wypadku i kontroler też nie chciał spowodować okaleczenia pasażera.
    Być może przykładem powinna być inna sytuacja z życia, ale moim zdaniem i ta pokazuje problem odpowiedzialności i nieuchronności kary za popełniony delikt. Pasażer domaga się zadośćuczynienia od linii lotniczej a ta występuje do pracodawcy kontrolera o zwrot zasądzonego pasażerowi odszkodowania. Odpowiedzialność za kontrolera ponosi jego pracodawca. Czy pracodawca podejmie jakieś czynności w stosunku do pracownika?
    Just culture to nie tylko granica, określająca brak odpowiedzialności, ale i konsekwencja podjęcia decyzji o nieuchronności kary za czyn. To także pewien system wartości wyznaczający granice zachowania wszystkich graczy. Określający wyraźnie kulturę i zasady współżycia społecznego, solidarności społecznej i oceny czy prezentowane umiejętności podlegają tylko szacunkowi/uznaniu czy też wymagają prawnej ochrony przed postawieniem prokuratorskich zarzutów.
    Również w aparacie wymiaru sprawiedliwości odbywa się dyskusja na temat „Just culture”. Czy potoczy się ona w stronę, jakości sądzenia osób, którym postawiono zarzuty czy w stronę ciała sędziowskiego i jego predyspozycji w sądzeniu, tego sama ślepa Temida nie jest w stanie odgadnąć?
    Dziękuję za dyskusję i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  11. Maciej Szczukowski9 kwietnia 2014 23:06

    Wniosek z tego, że zupełnie odmiennie widzimy środowisko kontrolerskie, ja osobiście o żadnych tajnych umowach nie wiem i z nich nie korzystam, przynajmniej świadomie. Tym zaś, którzy sugerują nadpłacanie lub nadmierne przywileje kontrolerów, od lat już sugeruję (szczególnie teraz, gdy odpowiedni wiek nie jest warunkiem ani ogranicznikiem) rozpoczęcie pracy na tym stanowisku. To raptem kilkadziesiąt egzaminów, kilkaset godzin praktyk, kolejne kilkanaście egzaminów itd. Zapewniam, że punkt widzenia ulega wtedy diametralnej zmianie.
    Jeszcze bardziej odmiennie rozumiemy "just culture". Co do wymiaru sprawiedliwości, niech mi będzie wolno wspomnieć, że mój znajomy, z zawodu sędzia, bez wahania potwierdził moją teorię, że w Polsce istnieje domniemanie winy, a nie niewinności. Mnie to zasmuca ...
    Również dziękuję za dyskusję, życzę powodzenia.
    Autor.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gwoli wyjaśnienia czegoś, o czym nie było mowy wczesniej – domniemanie winy jest zasadą a nie teorią, niewinnym jest się dotąd, dokąd wina nie zostanie mi udowodniona.
      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Maciej Szczukowski10 kwietnia 2014 18:31

      I z tym właśnie nie zgodził się, praktykujący od lat, sędzia Sądu Rejonowego.

      Usuń

Prześlij komentarz