Okęcie w bermudzkim trójkącie

Realizowane na Okęciu prace budowlane są dobrze przemyślane i mają sens. Słusznie postanowiono, że drogę kołowania DK A należy przedłużyć do końca pasa 33, tak, żeby największe B 787 Dreamliner mogły jechać na sam jego koniec bez jego przecinania (obecnie DK A kończy się na 2999 jego metrze, przez co Dreamiliner musi przejeżdżać na drugą stronę pasa i kołować po DK H od południowej strony).


Jednocześnie PPL zdecydował przesunąć próg pasa do lądowania (czyli strefę przyziemienia) bliżej jego środka, tak by samolot szybciej mógłby z niego zjechać i zwolnić pas dla następnego samolotu. Dzięki tej przebudowie można zmniejszyć odległości między samolotami podchodzącymi do lądowania, oraz między nimi, a startującymi, czyli sumarycznie zwiększyć przepustowość lotniska. Takie rozwiązanie wymagało jednak przestawienia anteny ścieżki schodzenia ILS bliżej środka pasa i jednocześnie na drugą jego stronę (inaczej zakłócałyby go samoloty kołujące po nowej DK A, czego do tej pory nie robiły, bo nadajnik stał dalej, niż kołujące jechały).

Wszystko byłoby dobrze, gdyby prace były dobrze zsynchronizowane – próg pasa do lądowania został przesunięty, ILS także ale a DK A nie była gotowa. Skutek był tego taki, że kołujące na koniec pasa startowego B787 od jesieni ub.r. przejeżdżają obok ILS zaburzając jego pracę, o czym ze szczegółami pisaliśmy wczoraj. Wygląda na to, że takiego scenariusza nikt w ULC ani w PAŻP nie przewidział. Procedury bezpieczeństwa, które urzędnicy wprowadzili, sprawiają wrażenie próby minimalizacji widocznych, niedających się zamieść pod dywan efektów…

Gdy zdarzy się lotnicza katastrofa winnego najłatwiej wskazać – najczęściej jest nim pilot, zwłaszcza, że na ogół biedak nie żyje. Potencjalnym kozłem ofiarnym może być kontroler ruchu powietrznego, który coś ważnego przeoczył, czegoś ważnego nie przekazał, czy czasem po prostu o czymś nie został poinformowany. Gdyby do katastrofy doszło, szwankujący ILS byłby zapewne jedną z wielu tego przyczyn, pechowych zbiegów okoliczności o znikomym stopniu prawdopodobieństwa wystąpienia w jednym czasie. Warto zdawać sobie sprawę, że to nie pilot z kontrolerem będą za nią odpowiedzialni, lecz źle działające państwo, które toleruje panujący chaos, braki w zarządzaniu, czy gmatwaninę niespójnych przepisów. Wygląda na to, że ULC, PPL i PAŻP tworzą „bermudzki trójkąt”, które pozwala odpowiedzialność za nasze bezpieczeństwo zrzucić na innych. Daję to ku rozwadze nowej szefowej MIR i Pani Premier.



6 listopada w Krakowie odbędzie się konferencja „Bezpieczeństwo i rozwój rynku lotniczego w Polsce”, której uczestnikami będą przedstawiciele instytucji centralnych, władz samorządowych oraz firm działających na rynku – przewoźników, portów lotniczych, dostawców, a także eksperci rynkowi i członkowie organizacji pozarządowych. O szczegółach tego wydarzenia można przeczytać tutaj.

Paweł Wrabec

Komentarze